OSŁY TECHNOKRACJI NIE ROZMAWIAJĄ Z BYLE KIM

M arka, która nie używa instrumentów komunikacji wewnętrznej, ginie. Jeśli zatrudniasz trzy  tysiące pracowników, a większość z nich nie ma zielonego pojęcia o twoich zamiarach wobec firmy, o planach, projektach na przyszłość i o strategii, toś dupa nie menedżer.

Obserwuję zmagania restrukturyzacyjne dużej korporacji, której marka bez głębokiej zmiany nie przeżyje kolejnych lat. Jestem pod wrażeniem skali teoretycznych rozważań, listy doradców (pierwsza piątka) i poziomu modelowych analiz, których dokonują członkowie zarządu. Przyglądam się ich wysiłkom, wymieniam uwagi i… wietrzę-wieszczę gigantyczną porażkę. Dlaczego?

Zmianom nie towarzyszy żadna komunikacja. Stawką jest przyszłość firmy, a management zamknął się w ciasnych pomieszczeniach i odgrodził od wielkiej grupy pracowników betonowym murem tajemnicy. Nikt nie spotyka się z personelem wykonawczym, nikt nie rozmawia, nie ma przekazu komunikacyjnego w dół i w górę, bo – słyszę – jeszcze nie czas. Czas przyjdzie wtedy, kiedy prezes da sygnał.

To czekanie trwa w firmie już rok, zapaść – kilka lat. Pracownicy filtrują fora internetowe w poszukiwaniu choćby strzępków informacji o prognozach rozwoju sytuacji. Wróżą z fusów, czytają między wierszami rzadkich wiadomości, budują niezliczone teorie, powielają plotki, a nade wszystko sami tworzą chaos informacyjny.

SZUKAJ WSPARCIA WEWNĄTRZ

Ze strony managementu nikt nie wyłuskuje w załodze liderów opinii i nie nawiązuje kontaktu z nimi. Nie ma współpracy ze specjalistami niskiego szczebla, którzy mogliby wejść do grupy reformatorów i wspomóc ją, jednocześnie kolportując wiadomości o projektach zmian. Nikt nie prowadzi wewnętrznych sondaży, nie zbiera opinii, bo przecież „dół nie zna się na zarządzaniu”. Dołowi się nie ufa, choć na dole specjalistów, fanatyków i znawców branży nie brakuje.

Ci sami decydenci zdążyli już jednak wybrać agencje wspierające kampanię ich marki. One otworzą firmowe konto na Facebooku (kiedy przyjdzie pora!), będą zachęcały klientów do korzystania z markowych  produktów, będą produkowały spoty do mediów i fajne filmy o życiu spółki, może zarejestrują prezesa na Twitterze i będą za niego pisać tweety z teorii zarządzania, a całkiem niedawno zrobiły szkice strategii marketingowych i mają już pierwsze szacunki budżetowe.

Słowem: profeska. Agencje wprawdzie uczą się nowej dla siebie branży, ale to szczegół. W dobrym tonie jest dzisiaj mieć kilka własnych firm doradczych: tę od strategii, tę od coachingu, reklamy, PR i rozwoju osobistego.

Dlaczego nie wierzę w sukces tej gruntownej przemiany marki? Bo nie można jej przeprowadzić wbrew personelowi, bez rozmów, przekonywania, wykładania racji i zachęcania do udziału w zmianach.

Rewolucji w zarządzaniu strategiami marek nie dokonają sami liderzy, oni mogą nadawać ton, wskazywać kierunki, popchnąć firmę, ale siła marki tkwi w każdym ogniwie, które je tworzy. Bez zrozumienia celu, z narzuconymi odgórnie decyzjami – wykonać!, nie dyskutować! – nie ma sukcesów.

Więc… Muszą czuć, co robisz. Wiedzieć dokąd ich prowadzisz. Znać twoje kamienie milowe, rozumieć twoje macierze, rozpoznawać zagrożenia, które ty widzisz, a oni zaledwie przeczuwają. Musisz dać im szansę uczestnictwa we współzarządzaniu marką, ona należy również do nich. Jeśli nie widzisz, jak bardzo im na niej zależy, nic nie widzisz.

Tak o tym myślę. Ale osły technokracji patrzą na zarządzanie marką innymi oczami.

Jeśli jesteś jednym z nich, nie wracaj więcej na tę stronę.

 

Fot. Igor Link z Pixabay 

Udostępnij: