KRYZYS NA GRANICY: ZARZĄDZANIE STRACHEM

Kryzys migracyjny

P 

rawo i Sprawiedliwość na granicy nie zarządza kryzysem. Zarządza strachem.

Zarządzanie kryzysem musiałoby oznaczać podejmowanie działań z wyprzedzeniem, nadzwyczajną aktywność dyplomatyczną już na samym progu kryzysu, budowanie systemu sankcji bezpośrednich i pośrednich – przy użyciu UE – łącznie z zamknięciem granic (wąskie gardło w Małaszewiczach), wydaleniem dyplomatów i zamrożeniem np. importu cementu i innych produktów z Białorusi.

Zarządzanie kryzysem to także udostępnianie pełnej informacji obywatelom, czyli dopuszczenie dziennikarzy blisko wydarzeń. To również poszukiwaniu konsensusu wewnętrznego – pokojowe rozmowy z opozycją, posiedzenia Rady Bezpieczeństwa Narodowego, czy wręcz czasowe zawieszenie broni.

Ale zarządzanie kryzysem nie ma waloru politycznego, niewiele można na nim wygrać, a już na pewno – nie zbliża ono PiS do kolejnej kadencji.

Co innego zarządzanie strachem. Ono może przynosić konkretne korzyści, zwłaszcza, gdy tak bardzo bliskie jest strategicznej mentalności Kierownika Państwa. Rządzić poprzez stale utrzymujący się i podsycany konflikt, rządzić poprzez zarządzanie strachem – oto istota polityki PiS.

Strach, w myśl tej strategii, przybliża ludzi do centrum władzy, skupia wokół niej wyborców. Dlatego tak często słyszymy o „hybrydowej wojnie”, a nie konflikcie migracyjnym. Dlatego słyszymy o bohaterskiej „obronie granic”, o „żołnierskim wysiłku i poświęceniu” i „regularnych bitwach”. Oddziały prewencji toczą takie bitwy niemal po każdym meczu wysokiego ryzyka i w okolicach niemal wszystkich Marszów Niepodległości oraz Marszów Kobiet (zwłaszcza przed domem Kierownika), ale przepychanki w lesie przez zasieki concertina to już wyższa forma przepychanek…

Tak, to jest wojna – komunikuje nam władza. Zawierucha wojenna! Szarża i pożoga z ofiarami w ludziach i sprzęcie! A kto jej w ten sposób nie postrzega, ten wróg! I agent Putina lub Merkel, niepotrzebne skreślić.

NARODOWA ZRZUTKA NA KUBKI

Z tego nurtu wykrusza się czasami jakaś piramidalna bzdura, choćby rozpoczęta właśnie i nagłaśniana przez rządowe media akcja „zbiórki dla żołnierzy”. Przyda się wszystko – słyszymy – od żywności po jednorazowe sztućce, koce i kubki termiczne.

Nawołują do tego przedstawiciele tego samego państwa, które właśnie bez przetargu wydało miliardy złotych na zakup używanych czołgów Abrams i samochodów MRAP Cougar. Dzieje się to w państwie, które zamówiło samoloty F-35 za 17,7 mld złotych i dopiero pod naporem opinii publicznej zrezygnowało z zakupu 300 ołtarzy polowych…

To samo państwo patronuje zbiórce obywatelskich pieniędzy na kubki termiczne… Serio? Słomki też mamy fundować? A, można by zapytać, gdzie jest budżet MON?

Zarządzanie strachem ułatwia prowadzenie polityki wewnętrznej, a ta w Polsce dyktowana jest sondażami i intuicją strategiczną Kierownika. Dyplomacją zajmują się nasi sojusznicy (Niemcy, Francja, USA). Ustawy pisane są przez PiS „pod strach”, a nie „pod kryzys”.

Nie widzimy żadnej opcji wyjścia, czyli odpowiedzi na pytanie – co dalej? Co będzie, jeśli migranci zalegną w namiotach wzdłuż polskiej granicy i – tak jak dziś – będą przed nią wywieszali białą flagę? Co wtedy? Co wtedy, jeśli zdarzy się prawdziwa katastrofa humanitarna, a pierwsze śniegi i mrozy właśnie są przed nami – czy jest na to jakiś pomysł?

Nie widać rozwiązań, nie widać otwartości. Zakute hipokryzją polityczne łby sączą nam do uszu patriotyczne slogany. Mamy festiwal sztucznie podsycanej, bezgranicznej miłości do wojska, policji i straży: wysyłamy na granicę „do naszych kochanych obrońców” kartki pocztowe, które Poczta Polska zwalnia z opłat, projektujemy nowe banknoty na cześć „bohaterskiej obrony granicy”, a bucowaty wiceminister nazywa nierówne przepychanki migrantów z policją (8 listopada) „bitwą pod Kuźnicami”.

EMPATIA I POLITYKA

Na uboczu tej strategii są prawdziwe wydarzenia i tragedie. Nikt przy zdrowych zmysłach nie odmawia odwagi żołnierzom i policjantom, którzy pilnują granicy. Nikt, może poza paru influencerami, nie deprecjonuje ich wysiłku. Ale gdybyśmy mieli do czynienia z zarządzaniem kryzysem, władza parłaby do tego, aby tę odwagę pokazać w polskich mediach, by nagłośnić jak ciężko jest pilnować krzaków, słupów i zasieków w ciemnej nocy, zmagając się z chłodem, bandziorami z białoruskiego KGB i osiłkami, którzy ciągną na zachód.

Nikt przy zdrowych zmysłach nie traci też empatii wobec widoku dzieci, które wystawiane są najcięższą próbę, ani ich matek i ojców, którzy uciekają w stronę lepszego, spokojnego świata. Tak, jak Polacy w 1939 i w latach 80. minionego stulecia.

Ale tę empatię, prawdziwe wydarzenia – nie „przekaz”, lecz informacje – można pokazywać tylko wtedy, gdy rządzący chcą naprawdę rozwiązać problem. Tu widać raczej żałosną próbę jego przedłużania, co jest władzy na rękę i co sprzyjać może sondażom poparcia. PiS-owi nie spada w badaniach opinii publicznej, bo nauczył się gry strachem i konfliktem, wiedząc, że są wyborcy, dla których lęk jest najlepszą motywacją.

Dlatego stan wyjątkowy na wschodnim pograniczu, pod taką lub inną nazwą, będzie trwał tak długo, jak długo nie rozwiążą problemu migrantów nasi sojusznicy. Zaproponują Łukaszence przewiezienie części jego ofiar do Niemiec, Francji lub Austrii, ratując ludzi przed skutkami katastrofy humanitarnej. (My – nie przyjmiemy nikogo, honorowo, bo przecież złożyliśmy daninę żołnierskiej krwi na granicznym ołtarzu.) Wymuszą lub wyproszą transport migrantów do krajów pochodzenia albo zapłacą Baćce za ich utrzymanie na Białorusi.

My pozostaniemy z naszym strachem i strategią, która go napędza, na długie miesiące. Po wygranej wojnie przyjdzie czas na ordery, stawianie pomników, akademie i koncerty ku czci, na miesięcznice i rocznice. Przyjdzie czas na wybory. W końcu: o to władzy chodzi, by je wygrać.

Tylko o to.

POLECAM RÓWNIEŻ: Chwała reporterom!

 

Fot. Ogrodzenie typu concertina, źródło: pxfuel

Udostępnij: