KALENDARZ SZALONEGO MAŁOLATA

Kalendarz Szalonego Małolata

B

awił mnie i czytelników przez ponad dekadę. Stał się jedną z najbardziej popularnych książek lat 90. Sprzedany w ponad 2 milionach egzemplarzy był dla młodego pokolenia najlepszym przyjacielem, powiernikiem, rozrywką.

Pierwszy KSM napisałem w 1991, ostatni powstał dziesięć lat później. Kalendarz w tamtych latach zastępował dzisiejsze blogi i wcześniejsze pamiętniki. Był galerią, witryną literacką, kabaretem, miejscem spowiedzi i poważnych dyskusji. Ilustrował go Krzysztof Kain May.

Nie spodziewałem się, że można dotrzeć do tak wielkiej armii młodych ludzi. A jeszcze bardziej – że można mieć tak wielki wpływ na ich rozwój. Tysiące, dziesiątki, a potem setki tysięcy listów w każdym sezonie wydawniczym. Zwierzenia najskrytsze, czasem tragedie, czasami rozczulające do łez historie. Obraz młodego pokolenia, który stał się kanwą kilku prac doktorskich. Dopiero po latach dotarło do mnie znaczenie tego zjawiska.

Listy, które wtedy otrzymywałem mogłyby służyć jako kopalnia danych do badań socjologicznych. O narastającej fali niechęci do religii, o narkomanii, znieczulicy, o radykalizującym się i upraszczającym słownictwie, o marzeniach i dokonywanych wyborach, o pierwszych kłopotach z pracą, relacjach z dorosłymi, nauczycielami, o oczekiwaniach wobec polityków. Wszystko tam było.

Taka prościutka książeczka, a tyle mogła pomieścić.

Była… interaktywna, co brzmi dzisiaj zabawnie, w zderzeniu z siłą mediów społecznościowych i codzienną wymianą miliardów bitów informacji. Pisałem ją raz w roku, korzystając obficie z plonów korespondencji, z Małolatami, a oni reagowali w listach. Ja odpisywałem (jeśli starczało czasu), oni reagowali ponownie.

Podobno książka źle wpływała na wychowanie młodzieży – wiem, bo czytałem pozwy sądowe skierowane przeciwko mnie i wydawcy. Podobno naruszała uczucia religijne – wiem, bo czytałem ekspertyzę profesora Mariana Filara, miażdżącą stanowisko prokuratury, która wniosła pozew. Podobno pisana była z myślą o średnio rozgarniętym czytelniku, była bez walorów i bez znaczenia. A jednak miała więcej zagorzałych fanów niż ma wiele dzisiejszych fanpejdży… W liczbie lajków pobiłbym dzisiaj rekordy 🙂

Jeszcze teraz docierają do mnie sentymentalne echa dawnych naszych rozmów i publikowanych tekstów. Jeszcze teraz ktoś czasem pisze w sieci, że Kalendarz był dla niego największym przyjacielem z lat młodości; serce rośnie kiedy czyta się takie wypowiedzi.

Dlaczego przestałem pisać? Proste: bo czułem, że wpadam w mentorski ton. Bo wielu z moich czytelników widziało we mnie swojego kolegę, ledwie maturzystę, a ja mogłem być dla nich co najmniej bardzo starszym bratem, jeśli nie ojcem. I wreszcie najważniejsze: uznałem, że samemu przestając być młodym i szalonym, przestaję być wiarygodny w ich oczach. Kontynuacja byłaby ściemą, a oni ściemy nie kupowali.

Pozostał po spotkaniu z Młodymi i Szalonymi rząd książek, tomiki młodej i szalonej poezji i fajne wspomnienia. Patrząc marketingowo: zbudowałem ogromną, sympatyczną społeczność wokół jednej skromnej książki. Dzisiaj wydawcy zrobiliby na tym majątek.

Przez lata nie ulegałem namowom wznowienia Kalendarza, nie planuję tego również dziś. To zamknięty etap. Ale po sześciu (!) latach nacisków uległem pewnej młodej damie i tworzymy razem wywiad-rzekę, wspominający tamte czasy i okoliczności przyrody. W tej sekcji pojawi się kilka jego fragmentów, na zachętę. Całość wkrótce ukaże się jako e-book.

Już się boję… 🙂

Udostępnij: